środa, 13 maja 2015
PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ
środa, 6 maja 2015
6 maja 2015
6.15.rano. Widok z okna miejsca w którym mieszkam. Noc miałem... dziwną. Nie mogłem zasnąć, choć wczoraj byłem zmęczony. Czułem się źle, przy czym nie potrafię dookreślić tu znaczenia słowa "źle". Po dłuższym czasie przewracania się w łóżku, z boku na bok, lub gapienia się w sufit, zrzuciłem kołdrę na podłogę, na której położyłem się. Wygodniej. Zasnąłem w dłuższą chwilę później, po otwarciu szeroko okien, a przecież było zimno. Cisza. Cisza aż boli.
wtorek, 5 maja 2015
SENTYMENT
Garść wspomnień z dzieciństwa. Zdjęcie kamienicy, z bliska, zrobiłem u zbiegu ulic T. Kościuszki i Więckowskiego. W tym domu spędzałem najpiękniejsze chwile dzieciństwa, pod opieką aż nazbyt pobłażliwej babci i wiecznie tropiącej problemy ciotki. Na balkon, widoczny na drugim piętrze, wychodziłem z pokoju tak ogromnego, że można w nim było bawić się w berka. W czasie gdy ulicą pomykał tramwaj, a wspominam jeszcze takie wagony z siedzeniami z drewnianych szczebelków, wszystkie sprzęty w tym pokoju trzęsły się jak podczas wstrząsów tektonicznych. Trzecie okno, od prawej, to okno kuchenne. Jednym z moich ulubionych zajęć, było sterczenie w tym oknie i... liczenie przemykających ulicą samochodów. Były to czasy pojazdów klasy Warszawa czy Syrena. Jeśli w czasie kilku godzin doliczyłem się setki aut, to święciłem rekord. Dzisiaj sto pojazdów to kwestia kilku minut.
Kolejne zdjęcie (sent.3), przedstawia ulicę Komuny Paryskiej. W widocznej kamienicy mieszkała moja ciocia, u której czasami, z rzadka, bywałem. To mieszkanie szalenie mnie fascynowało. Trzy, z łazienką cztery małe lecz wysokie pomieszczenia, dzieliła różnica poziomów. Pomieszczenia łączyły schody. Nie macie pojęcia, jak bardzo masakrowałem swój dziecięcy mózg, usiłując wyjaśnić to wielopoziomowe zagadnienie. W jednym pokoju ciocia gromadziła książki, na regałach po sufit. Do dziś pamiętam zapach tej biblioteki, odczuwany, lata całe później, w antykwariatach których już nie ma.
Ulica Traugutta, widoczna na kolejnym zdjęciu (sent.2), cóż... to był cały mój świat, taki chłopięcy mikrokosmos, do którego wchodziłem codziennie rano, prowadzany przez robiącą tam zakupy babcię. Ciąg sklepików z najprzeróżniejszymi bibelotami, ciastkarnie, punkty usługowe, otóż to wszystko sprawiało, że będąc tam wpadałem w zachwyt jaki wyrażałem w sposób tak żywiołowy, że okiełznanie tegoż wymagało od babci kupienia mi jakiegoś drobiazgu. Tak... wspinałem się wtedy na szczyty sztuki wywierania wpływu... szkoda że dzisiaj tego nie potrafię.
Zdjęcie następne (sent.8), to obraz bramy kamienicy typowy dla tej dzielnicy. Wygląda to makabrycznie, lecz ten stan ma swój urok.
Następnie: Dawny Dom Aktora. Mieszkały tu aktorskie tuzy, ponoć moja mama integrowała się z nimi podczas spacerów rasowanych alpagą. Nie dam głowy za to, czy to prawda. Dzisiaj Muzeum Etnograficzne przy placu Zgody.
Dalej: Żabia Ścieżka. Dawniej rzeczywiście dzika ścieżka blisko Niskich Łąk tuż przy Odrze. Moje miejsce spacerów z rodziną. Nie lubiłem tego. Zabraniano mi gonić wiewiórki.
Rzeka Oławka.Przed wejściem na opisaną wyżej ścieżkę. Dawniej tak czysta, że cała dzielnica, z przyległościami, korzystała z kąpieli, skacząc z mostku na którym stałem robiąc zdjęcie.
Ostatnie zdjęcie: gmaszysko Dworca Głównego. Dawniej, dworzec ten to było Państwo w Państwie, które funkcjonowało własnym, dość... szemranym życiem. Ale miał tamten dworzec i swój sznyt, i charakter, i swoje legendy. Przebudowa to zniszczyła. Wysterylizowała to miejsce. Dzisiejszy kolor elewacji sprawia, że jak to widzę, to mam na myśli... czipsy serowe.
Ech, te moje wspomnienia. Sorki za przynudzanie.
niedziela, 3 maja 2015
SCHRONISKA
Zdarza się mi często słyszeć poradę, abym zamieszkał w jednym z trzech, jakie mam w zasięgu, instytutach Towarzystwa Pomocy Św. Brata Alberta. W istocie, we Wrocławiu funkcjonuje noclegownia i schronisko pod tym szyldem, kolejne jest w gminie Długołęka, blisko Wrocławia. Mity dotyczące tych schronisk, obecne czasami, zimą szczególnie, w telewizji, czy w radio lub na bilboardach namawiających do oddania części podatku, powodują że ludzie widzą w tym konkretne, sensowne rozwiązanie problemu bezdomności. A to nie tak, moi drodzy. To nie jest prawda.
Jakiś czas temu wstecz, u początków mojej bezdomności, panicznie szukałem pomocy i rozwiązania moich kłopotów. Zgadnijcie gdzie poszedłem. Tak, właśnie do miejsc, o których teraz Wam opowiadam. Nie było to doświadczenie miłe. Ani zabawne. W schronisku w Szczodrem, tak na dzień dobry, osoba która mnie przyjmowała, stwierdziła że skoro trafiłem do tego przybytku, to oznacza że jestem zdegenerowanym już alkoholikiem i że warunkiem pozostania tamże, jest odbycie sześciotygodniowej, zamkniętej terapii dla alkoholików, z nieokreślonym czasowo okresem przygotowawczym do tej terapii. Cóż, zatkało mnie. Dłuższą chwilę usiłowałem wytłumaczyć tej, szalenie odpornej na argumenty, osobie, że problem nadużywania spirytusu nie dotyczy mnie wcale. Bo nie dotyczy. Dostałem czas na przemyślenia, kilka dni, po których zostałem wyrzucony, gdyż odmówiłem uczestnictwa w tej terapii. Rzecz jasna: mogłem zgodzić się. Lecz, jak sądziłem, opuściłbym terapię natychmiast z diagnozą przypadku u którego nie stwierdzono uzależnienia. Lub też, aby tam utrzymać się do końca, musiał bym łgać jak pies, aby przekonać personel, że owszem, jak najbardziej jestem ofiarą wyrobów spirytusowych. Nonsens. Przemiło wspominam ten krótki czas, spędzony w Szczodrem. Noce spędzone na trzecim piętrze konstrukcji z wojskowych łóżek, w sali mieszczącej ponad pięćdziesiąt osób. Posiłki: dwie pajdy
pomazane surową kaszanką. Nie więcej. To śniadanie. Na obiad serwowano wodnistą zupę z niedogotowanymi warzywami, podrasowaną olejem roślinnym, w ilości ok. pół litra na głowę. Kolacja podobna do śniadania. Wyjątkiem były obiady niedzielne: dwie łyżki dziwnie słodkich ziemniaków oblanych czymś na kształt gulaszu z przepotwornie cuchnącej koziny. Jeśli ktoś kojarzy obrzydliwy smród wymiocin, to ma wyobrażenie o jakości tej koziej potrawki. To, co wtedy uderzało mnie najbardziej, to krytyczny poziom higieny. Ciepłą wodę włączano na ok. trzydzieści minut, co umożliwiało kąpiel i przepierkę ledwie garstce pensjonariuszy. Wszawica rozprzestrzeniała się niczym złośliwy wirus sieciowy. Smród odczuwalny w nocy, jest nieopisywalny. W zeszłym roku pojechałem do Szczodrego odwiedzić znajomego, skierowanego tam przez opiekę społeczną. Z jego relacji i z tego co przez trzy godziny zauważyłem, nie uległo zmianie na lepsze nic. Oj, kłamię... jednak coś się zmieniło: personel zaczął z wyjątkową zaciekłością egzekwować od bezdomnych opłaty za pobyt. Czyli za co? - zapytałem kolegę. Wzruszył tylko ramionami i odpowiedział - Za przeterminowaną wyżerkę i za syf.
W jakiś - dłuższy, jak dziś pamiętam - czas po tej przygodzie, zameldowałem się w noclegowni tej samej marki, co opisane wyżej schronisko. O konieczności wniesienia opłat za pobyt, zostałem poinformowany natychmiast, po czym przebadano mój oddech alkomatem i przeglądnięto szwy mojego przyodziewku w poszukiwaniu wszy. Udostępniono mi materac i cuchnący koc, dokładnie taki, jak w wojsku. Wieczorem okazało się, że pensjonariuszy jest tylu, że rozłożone materace przylegały do siebie w sposób niemal ścisły. Noce były fatalne. Jak nie kilku ludzi kaszlało, to któryś darł się w delirium, to ktoś pijany wszczynał awanturę. Należało spać w ubraniu. Zdjęcie ciuchów to stuprocentowa strata tychże. Nauczył mnie tego casus okradzenia mnie ze skarpet nie pierwszej już młodości. Łupem złodziei padało zresztą wszystko. Pod określeniem " wszystko", kryje się naprawdę wszystko. Noclegownię należało opuszczać na czas od godziny ósmej do godziny osiemnastej, bez względu na pogodę, czy też jakiekolwiek święto. Wyproszono mnie stamtąd za niepłacenie. W tamtym czasie o pracę było rzeczywiście trudno, a kraść i żebrać jakoś nie potrafię. Uciekłbym stamtąd sam, dzień wcześniej spostrzegłem pod moim materacem dziwnie duże robale w sile batalionu, a na sobie odczułem wszy. Zwalczałem to gówno myjąc się pod pompą w ogrodach działkowych, do których zawędrowałem szukając miejsca noclegowego i niemal codziennie zmieniając ciuchy, pozyskiwane w punktach Caritas lub PCK. Wtedy było o to łatwo, teraz instytucje te wymagają skierowań z opieki społecznej i poświadczeń z pośredniaka. A i takich punktów ubywa, z roku na rok jest ich mniej.
Kolejne, ostatnie schronisko całodobowe, jest też we Wrocławiu, lecz gustują tam tylko w bezdomnych pobierających renty i emerytury. Bezdomny bez takich przychodów nie przenocuje tam ani nocy. Wybłaganie tam posiłku wiąże się z upokorzeniem, dotkliwym nawet dla człowieka arcypokornego.
Chcę Wam powiedzieć, że takie miejsca jak opisane powyżej, spełniają tylko wegetatywną funkcję. Nie są w stanie pomóc w wyjściu z bezdomności. Zaszczepiają w ludziach zniechęcenie, zamiast wskazywać jakieś horyzonty. Zatrudnieni tam ludzie, nie są w stanie zaoferować żadnego drogowskazu. Jakieś warsztaty czy szkolenia, czy grupy wsparcia, czy nawet kółka hobbystyczne, to zagadnienia jakie przerastają wyobraźnię kadry takich ośrodków. Bezdomny ma przetrwać. Jak roślina. Uważam - na podstawie własnych obserwacji - że to Towarzystwo jest organizacją szkodliwą społecznie nastawioną na zysk, z bezdomnymi jako z tymi, których los wymusi na Was litość, abyście szczodrze oddawali Wasze ciężko zarobione pieniądze. Nie dajcie się nabrać! Ani grosz nie idzie na potrzeby bezdomnych. Ale etatów jest tam...
piątek, 1 maja 2015
STEREOTYPY
Gdybym, w przejściu w którym zrobiłem to zdjęcie, zapytał przechodniów o to kim jest ten człowiek, usłyszałbym: pijak, żul, pijaczyna, alkoholik... i, z całą pewnością, wiele innych, gorszych epitetów. Znam tego człowieka. Widzę go codziennie, przechodząc tamtędy, obok niego. Przystaję, pytam o to jak leci, co słychać, czy chce bułkę, czy tam jabłko. On czasem odpowie. Czasem wzruszy tylko ramionami. Czasem nie odezwie się wcale patrząc na cholera wie co nic już nie widzącym wzrokiem. Jego życie polega na siedzeniu. Ta skrzynka, z której korzysta, to jego dom. Raz na jakiś czas wstanie i poprosi kogoś o pieniądze. Tuż obok ma sklep. W sklepie piwo. Jest alkoholikiem. Jest już w przedostatnim etapie uzależnienia, w stanie którym powoduje rezygnacja z walki o siebie. On jeszcze oddycha, jeszcze coś tam zje, jeszcze dotrą do niego bodźce takie jak temperatura czy silniejszy wiatr. Ale on już nie żyje. On ledwie wegetuje. Niedługo doświadczy czegoś takiego jak padaczka i delirium. Potem opieka społeczna pochowa go, w plastikowym worku, w nieuczęszczanym końcu cmentarza, w bezimiennym grobie.
Przedstawiam Wam tego człowieka, bezdomnego, niewątpliwie alkoholika, nie bez przyczyny. Otóż widok takiego człowieka, powoduje u ludzi chęć przypisywania alkoholizmu każdemu napotkanemu bezdomnemu. Słowa "bezdomny" i "alkoholik" są dla ludzi zwykle tożsame. A to błędny stereotyp. Często zamykający trzeźwym bezdomnym możliwość pracy zarobkowej (Co? Bezdomny? Nie, nie zatrudnię, bo weźmie pierwszy grosz i tyle go widzieli... Ja mam pomagać bezdomnym? Przecież oni wszystko przepijają...). Przykłady ludzkich reakcji, te w nawiasie, to autentyki. Ja też tego doświadczam, co ciekawe, często ze strony policjantów, którzy zarzucają mi kłamstwo gdy słyszą ode mnie że jestem trzeźwy, bo w ogóle nie piję. Znacznie wcześniej, całe rzesze urzędników miejskich i państwowych odmawiały mi interwencji i pomocy. Albo stwierdzali że kłamię, mówiąc że nie piję, albo dochodzili do wniosku, że skoro abstynent, to ma sobie sam poradzić... cóż, doprowadzili do tego, że ignoruję, bojkotuję, olewam, wyszydzam wszelkie instytucje urzędnicze w tym mieście. I w kraju też...
Chcę Wam powiedzieć, że myślenie o drugim człowieku w kategoriach negatywnych stereotypów, jest zbrodnią. Chcę Wam powiedzieć, że wartościowanie drugiego człowieka na podstawie negatywnych opinii tak zwanej "większości", to zabijanie w tym człowieku nadziei. Chcę Wam powiedzieć, że ominięcie leżącego na ławce lub ulicy bezdomnego (a... uchlał się pewnie, śpi), to - być może - zaniechanie pomocy w przypadku śpiączki cukrzycowej lub zawału. Stereotyp to zbrodnia.
Chcę Wam powiedzieć, że u przyczyn bezdomności leży nie tylko alkohol, nie tylko narkotyki, nie tylko hazard. Wśród przyczyn tego, społecznego już, problemu leżą także choroby psychiczne, wykluczenie z rodziny z powodu np. alkoholizmu rodziców bezdomnego, utrata pracy, eksmisja "na bruk", wyjście z domu dziecka "do nikąd", utrata świadczeń socjalnych. Pewnie jeszcze jakiś casus bym znalazł. Zatem, zanim ocenisz, porozmawiaj.