środa, 10 czerwca 2015

CHRYSTUS A POLITYKA. CZYLI DLACZEGO DOBRZY LUDZIE NIE WP... SIĘ W POLITYKĘ.

   Pojawienie się Chrystusa poprzedziły proroctwa o tyle - na tamten czas - dziwne, że zapowiadały przybycie Mesjasza który zbawi cały świat, uwalniając ludzi od win i od grzechów. A nawet od śmierci. Zatem, te proroctwa zapowiadały coś więcej niż tylko wyzwolenie Żydów od cierpień ze strony okupantów. Chrystus przyszedł w czasie, w jakim oczekiwano jakiegoś sprawnego przywódcy wojskowego lub zbuntowanego polityka. Było to świetną pożywką dla wszelkiej maści uzurpatorów twierdzących, że są Mesjaszami. Jezus wyróżnił się, zaistniał już tylko przez to, że dawał do zrozumienia, w sposób nader jasny, że daleko mu do wojskowego a do polityki to mu jeszcze dalej. Owszem, nawiązywał do dawnych proroctw, nazywając się Synem Bożym, mówiąc o Królestwie Bożym, o zbawieniu. Wjechał nawet do Jerozolimy na ośle i pozwolił tłumom obwołać się Zbawicielem. A akt taki był pochodną rytuału uznawania przywódców. Takie przedstawienie było nie do przyjęcia, nie do pojęcia nawet. Tak zwani uczeni w Piśmie podnieśli harmider w proteście przeciw Jezusowi bo nie mogli pojąć jak można rozwiązać kłopoty Państwa bez awantury zbrojnej, nie pojmowali jak można czemuś takiemu, jak Królestwo Boże nadawać znaczenie szersze o miłość czy opiekę nad chorymi, nad słabymi, nad ubogimi. O odpuszczaniu błądzącym w grzechu już nie wspomnę. Jakoś się Jezus tym uczonym nie spodobał. Dowódca wojsk z Niego nijaki. Ot, prosty facet, w prostej szacie, w nadmiernie zużytych sandałach. I jeszcze śmiał wołać że kochać trzeba wszystkich. Z wrogami włącznie. I jeszcze tym wrogom wybaczać. Nie, nie jeden raz a siedemdziesiąt razy po siedem razy. Mało tego. Ploty o Chrystusie musiały chyba sięgnąć Zenitu wtedy, gdy okazało się że rozmawia z prostytutkami, że gada z przyjmującymi łapówy celnikami i - o zgrozo - z polityczną opozycją. A jeszcze wskazał szansę tym, co przepuścili ojcowskie majątki. No i wreszcie, przeciągnął strunę stwierdzając że grzesznicy którzy nawrócili się szczerze, że to oni właśnie są tymi sprawiedliwymi i zasługującymi na wybaczenie bardziej, niż faryzeusze którzy chełpią się nieskazitelnością. To tym faryzeuszom szczęki opadły, gdy okazało się że kobieta ( kobieta! O zgrozo...) płaci Jego rachunki... Skoro więc Chrystus głosił tak rewolucyjne twierdzenia, skoro ten Jego radykalizm w przedstawieniu zbawienia nie podobał się tym, co byli u władzy to... posłużyli się Piłatem. Obcym. Okupantem. Tenże, prokurator zresztą, politykiem był zręcznym i ostrożnym. Podzielał zdanie faryzeuszy lecz miał pewnie świadomość tego, że jeśli to on wyda wyrok, to może skończyć się buntem. Cóż więc czyni? Ano pyta, cóż ma uczynić tych, którymi chce się posłużyć. Pyta tłumny motłoch. A ten wydaje wyrok. I tak mamy bodaj najgłośniejszy przykład tego, do czego prowadzi demokracja, czyli vox populi. Nic zatem dziwnego w tym, że Chrystus skończył tak, jak skończył. Na krzyżu. Po prostu usunięto Go z drogi. Zupełnie jak Sokratesa. I to tylko przez to, że oboje, i Jezus, i Sokrates, mieli czelność odwoływać się do ludzkiego rozumu.