niedziela, 3 maja 2015

SCHRONISKA

    Zdarza się mi często słyszeć poradę, abym zamieszkał w jednym z trzech, jakie mam w zasięgu, instytutach Towarzystwa Pomocy Św. Brata Alberta. W istocie, we Wrocławiu funkcjonuje noclegownia i schronisko pod tym szyldem, kolejne jest w gminie Długołęka, blisko Wrocławia. Mity dotyczące tych schronisk, obecne czasami, zimą szczególnie, w telewizji, czy w radio lub na bilboardach namawiających do oddania części podatku, powodują że ludzie widzą w tym konkretne, sensowne rozwiązanie problemu bezdomności. A to nie tak, moi drodzy. To nie jest prawda.

    Jakiś czas temu wstecz, u początków mojej bezdomności, panicznie szukałem pomocy i rozwiązania moich kłopotów. Zgadnijcie gdzie poszedłem. Tak, właśnie do miejsc, o których teraz Wam opowiadam. Nie było to doświadczenie miłe. Ani zabawne. W schronisku w Szczodrem, tak na dzień dobry, osoba która mnie przyjmowała, stwierdziła że skoro trafiłem do tego przybytku, to oznacza że jestem zdegenerowanym już alkoholikiem i że warunkiem pozostania tamże, jest odbycie sześciotygodniowej, zamkniętej terapii dla alkoholików, z nieokreślonym czasowo okresem przygotowawczym do tej terapii. Cóż, zatkało mnie. Dłuższą chwilę usiłowałem wytłumaczyć tej, szalenie odpornej na argumenty, osobie, że problem nadużywania spirytusu nie dotyczy mnie wcale. Bo nie dotyczy. Dostałem czas na przemyślenia, kilka dni, po których zostałem wyrzucony, gdyż odmówiłem uczestnictwa w tej terapii. Rzecz jasna: mogłem zgodzić się. Lecz, jak sądziłem, opuściłbym terapię natychmiast z diagnozą przypadku u którego nie stwierdzono uzależnienia. Lub też, aby tam utrzymać się do końca, musiał bym łgać jak pies, aby przekonać personel, że owszem, jak najbardziej jestem ofiarą wyrobów spirytusowych. Nonsens. Przemiło wspominam ten krótki czas, spędzony w Szczodrem. Noce spędzone na trzecim piętrze konstrukcji z wojskowych łóżek, w sali mieszczącej ponad pięćdziesiąt osób. Posiłki: dwie pajdy
pomazane surową kaszanką. Nie więcej. To śniadanie. Na obiad serwowano wodnistą zupę z niedogotowanymi warzywami, podrasowaną olejem roślinnym, w ilości ok. pół litra na głowę. Kolacja podobna do śniadania. Wyjątkiem były obiady niedzielne: dwie łyżki dziwnie słodkich ziemniaków oblanych czymś na kształt gulaszu z przepotwornie cuchnącej koziny. Jeśli ktoś kojarzy obrzydliwy smród wymiocin, to ma wyobrażenie o jakości tej koziej potrawki. To, co wtedy uderzało mnie najbardziej, to krytyczny poziom higieny. Ciepłą wodę włączano na ok. trzydzieści minut, co umożliwiało kąpiel i przepierkę ledwie garstce pensjonariuszy. Wszawica rozprzestrzeniała się niczym złośliwy wirus sieciowy. Smród odczuwalny w nocy, jest nieopisywalny. W zeszłym roku pojechałem do Szczodrego odwiedzić znajomego, skierowanego tam przez opiekę społeczną. Z jego relacji i z tego co przez trzy godziny zauważyłem, nie uległo zmianie na lepsze nic. Oj, kłamię... jednak coś się zmieniło: personel zaczął z wyjątkową zaciekłością egzekwować od bezdomnych opłaty za pobyt. Czyli za co? - zapytałem kolegę. Wzruszył tylko ramionami i odpowiedział - Za przeterminowaną wyżerkę i za syf.

    W jakiś - dłuższy, jak dziś pamiętam - czas po tej przygodzie, zameldowałem się w noclegowni tej samej marki, co opisane wyżej schronisko. O konieczności wniesienia opłat za pobyt, zostałem poinformowany natychmiast, po czym przebadano mój oddech alkomatem i przeglądnięto szwy mojego przyodziewku w poszukiwaniu wszy. Udostępniono mi materac i cuchnący koc, dokładnie taki, jak w wojsku. Wieczorem okazało się, że pensjonariuszy jest tylu, że rozłożone materace przylegały do siebie w sposób niemal ścisły. Noce były fatalne. Jak nie kilku ludzi kaszlało, to któryś darł się w delirium, to ktoś pijany wszczynał awanturę. Należało spać w ubraniu. Zdjęcie ciuchów to stuprocentowa strata tychże. Nauczył mnie tego casus okradzenia mnie ze skarpet nie pierwszej już młodości. Łupem złodziei padało zresztą wszystko. Pod określeniem " wszystko", kryje się naprawdę wszystko. Noclegownię należało opuszczać na czas od godziny ósmej do godziny osiemnastej, bez względu na pogodę, czy też jakiekolwiek święto. Wyproszono mnie stamtąd za niepłacenie. W tamtym czasie o pracę było rzeczywiście trudno, a kraść i żebrać jakoś nie potrafię. Uciekłbym stamtąd sam, dzień wcześniej spostrzegłem pod moim materacem dziwnie duże robale w sile batalionu, a na sobie odczułem wszy. Zwalczałem to gówno myjąc się pod pompą w ogrodach działkowych, do których zawędrowałem szukając miejsca noclegowego i niemal codziennie zmieniając ciuchy, pozyskiwane w punktach Caritas lub PCK. Wtedy było o to łatwo, teraz instytucje te wymagają skierowań z opieki społecznej i poświadczeń z pośredniaka. A i takich punktów ubywa, z roku na rok jest ich mniej.

    Kolejne, ostatnie schronisko całodobowe, jest też we Wrocławiu, lecz gustują tam tylko w bezdomnych pobierających renty i emerytury. Bezdomny bez takich przychodów nie przenocuje tam ani nocy. Wybłaganie tam posiłku wiąże się z upokorzeniem, dotkliwym nawet dla człowieka arcypokornego.

   Chcę Wam powiedzieć, że takie miejsca jak opisane powyżej, spełniają tylko wegetatywną funkcję. Nie są w stanie pomóc w wyjściu z bezdomności. Zaszczepiają w ludziach zniechęcenie, zamiast wskazywać jakieś horyzonty. Zatrudnieni tam ludzie, nie są w stanie zaoferować żadnego drogowskazu. Jakieś warsztaty czy szkolenia, czy grupy wsparcia, czy nawet kółka hobbystyczne, to zagadnienia jakie przerastają wyobraźnię kadry takich ośrodków. Bezdomny ma przetrwać. Jak roślina. Uważam - na podstawie własnych obserwacji - że to Towarzystwo jest organizacją szkodliwą społecznie nastawioną na zysk, z bezdomnymi jako z tymi, których los wymusi na Was litość, abyście szczodrze oddawali Wasze ciężko zarobione pieniądze. Nie dajcie się nabrać! Ani grosz nie idzie na potrzeby bezdomnych. Ale etatów jest tam...


4 komentarze:

  1. Siedzę i patrzę w ekran. Oniemiałam. Tzn. miałam świadomość, że tego typu placówki mają być raczej rybą niż wędką, ale teraz dopiero widzę, że są szkieletem owej ryby i to raczej szprotki niż czegoś większego.
    Dziękuję za otwarcie oczu i zmuszenie do myślenia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry Pani Jagodo. Tak, to prawda, sam tego doświadczyłem. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli wychodzi na to, że tylko osoba zdegenerowana zasługuje na jakąkolwiek formę pomocy. A kto taki nie jest - radzi sobie sam. (bardzo dobry blog, dodaję).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie. Wniosek Pani, jak najbardziej słuszny, wiele mówi o systemie interwencji i pomocy w krytycznych dla wielu ludzi sytuacjach. Dodam: wrocławska opieka przyzna zestaw zapomóg finansowych każdemu, kto zadeklaruje że jest alkoholikiem pijącym notorycznie. Rzecz jasna, prezencja petenta i tzw. wywiad środowiskowy to potwierdzą. Osoba trzeźwa, mająca nadzieję na poprawę losu i z tej nadziei jakąś determinację, zostanie odesłana z niczym. Pozdrawiam.

      Usuń