niedziela, 20 września 2015

KOBIETY W KOŚCIELE

   Wpadła mi w ręce książka pt.: "Kobiety w Kościele". Przeczytałem. Autorka przedstawia, w sposób ciekawy, chwilami w tonie i w tempie dobrego reportażu, historię i teraźniejszość dróg wielu kobiet do odnalezienia swojego miejsca w Kościele. Znaczącego miejsca. Bo odniosłem wrażenie, że tak autorce, jak i większości jej bohaterek chodzi w zasadzie o dwie sprawy. O dyskryminację kobiet w Kościele i o dostęp kobiet do święceń kapłańskich. Z pierwszą kwestią, z dyskryminacją, mogę długo i wytrwale dyskutować. Z drugą, z kapłaństwem kobiet, już nie tak wytrwale...

   Uważam że Kościół traktuje kobiety i mężczyzn jednakowo. Nie czyni różnic pomiędzy nimi. A przynajmniej, wszędzie tam gdzie dostrzega jakieś archaiczne przyczyny nierówności, stara się to naprawić. Wskazując na rolę kobiet i mężczyzn w Kościele (pojętym jako zbiorowość, wspólnota) zaszczytniejsze miejsce przyznaje kobietom właśnie. Dowodów na to mnóstwo. Choćby w tekście Mulieris Dignitatem, w liście apostolskim Jana Pawła II. Albo w Deus caritas est, w encyklice Benedykta XVI. Albo w liście Franciszka do jednego z kardynałów Rady "Iustitia et Pax". Nie mam zamiaru cytować tutaj fragmentów tych dokumentów. Posiadacie, niewątpliwie, umiejętność czytania ze zrozumieniem i grzebania w Internetach, więc przeczytajcie to w całości. To są treści niosące wiedzę nie tylko katolikom. Chociaż, nie. Trochę z Franciszka: "Cierpię, gdy widzę w Kościele i w niektórych organizacjach kościelnych, że rola posługi kobiety przesuwa się ku poddaństwu." I dodaje, że wyprawia się się tak dlatego, ponieważ nie bardzo wiadomo, co kobieta ma robić w Kościele... Zatrzymam się przy tym chwilę. Za chwilę, bo dla podkreślenia tego co Pismo Święte mówi o roli kobiety, chcę tu Was namówić do uważnej lektury Księgi Judyty, w Starym Testamencie. Ta dość... niekonsekwentna w chronologii historycznej i w rzeczywistości geograficznej opowieść, przywołuje Judytę, jako bogobojną, wiernie poddaną tradycjom i, uwaga, dobrze zarządzającą pozostawionym Jej pieczy majątkiem, kobietę, która w obliczu niemocy władz złożonych z mężczyzn, bierze na siebie dość ryzykowny - z punktu widzenia wyznawanych przez Nią wartości i zasad - ciężar wyzwolenia narodu z politycznego i religijnego zagrożenia. Udaje się Jej. Bóg, jak widać, w sytuacji z pozoru już beznadziejnej, posłużył się tym, co wedle ludzkich ocen jest ułomne, słabe: umysłem i inwencją kobiety.


  W naszej, nie boję się tego powiedzieć, w polskiej mentalności utarło się już tak, że mężczyzna jest głową rodziny, utrzymującą tę rodzinę, co daje owemu mężczyźnie mandat do roli, pozycji bezdyskusyjnie decyzyjnej i kierowniczej. Mężczyzna, oczywiście ten obarczony takowym, zwichrowanym pojęciem o swoim miejscu, jak tylko zyska posłuch w swoich czterech ścianach, natychmiast replikuje te władcze zapędy w najbliższe środowisko, w pracy, w parafialnej wspólnocie. Niestety. Wpadnijcie któregoś dnia do Kościoła w godzinach innych niż czas nabożeństw. Zobaczcie kto dogina przy szorowaniu ław i posadzek. No kto? Kobiety oczywiście. Nietrudno wtedy o widok kilku mężczyzn, stojących z założonymi rękami i plotkujących o bzdurach. Ani im we łbach pomoc tym kobietom. O typach pełniących rolę kościelnych nie muszę już wspominać. Znam tylko takich, którym pęk kluczy do Kościoła dał władzę większą niż ta biskupia i nie odstąpią nawet od władczego napominania opiekujących się Kościołem sióstr zakonnych. I nie ma komu zrobić z tym porządku. Proboszczom albo pasuje takie status quo, bo i cisza, i jako taki porządek, albo nie zdają sobie sprawy z relacji po między parafianami w granicach kościoła. Trochę lepiej ma się sytuacja we wspólnotach parafialnych takich jak neokatechumenat, różne stowarzyszenia modlitewne, chóry, ośrodki caritas, przyparafialne kluby. Widać tam większe poszanowanie równości, równy podział obowiązków, choć do tych prac najskromniejszych, porządkowych nadal podchodzą same kobiety. I wiecie co? Czasami zastanawiam się nad tym, czy owe zaprzęgane do tych najgorszych zadań kobiety, nie są same sobie winne. Rzecz jasna, są i takie, które tak właśnie, w pokorze i znoju, widzą swoje w Kościele miejsce. I chwała im za to. To też rodzaj poświęcenia. Lecz chcę tu wspomnieć o tych kobietach, które wiedzą że mogły by do Kościoła, do wspólnoty, wnieść coś o wartości znacznie większej niż wartość lśniącej posadzki. Jak? A na to też odpowiada Franciszek: "Przekazują nam zdolność rozumienia świata za pomocą innego spojrzenia, wyczuwania spraw sercem bardziej twórczym, bardziej cierpliwym, bardziej czułym." Zgoda. Niech tylko ktoś im pozwoli robić to w przestrzeni Kościoła! Już tylko w obszarach parafialnych wspólnot. A wtedy Kościół, ten sam który dzisiaj uważany jest za wycofany, niesłuchający, wręcz odhumanizowany, stanie się nam wszystkim bliższy. Cieplejszy. Rodzinny. Niech więc ten Kościół zacznie słuchać kobiet. Niech uważnie słucha kobiet. Bo chyba tylko one są zdolne do budowania relacji rodzinnych, opartych na wysłuchaniu właśnie, przedyskutowaniu, doradzeniu, wypełnianiu wspólnot tym ciepłem, tą czułością, tą inną perspektywą. Tym wszystkim, czego próżno szukać u mężczyzn. Zresztą, nikt mnie nie przekona, że kobiety niosące jakieś okrutnie ciężkie krzyże doświadczeń wynoszonych z patologii w najbliższej rodzinie, z upodlenia przemocą ze strony tak zwanego męża, z makabrycznych kłopotów i trosk przynoszonych przez dzieci schodzące w jakieś narkotyczne czy huligańskie rewiry, opowiedzą o tym księdzu. A on coś słusznego poradzi. No przecież to bzdura. Pewne obszary kobiecego życia pojmie tylko inna kobieta. Tylko  kobieta postawi się w sytuacji krzywdy innej kobiety. Czy nie lepiej było by, gdyby te kobiety spotykały się w Kościelnych wspólnotach? Kobieta jako przewodnik duchowy dla innych kobiet. Czy to źle brzmi? Czy to wbrew Ewangelii? Nie. To wbrew patriarchalnej, archaicznej tradycji. Jeśli mowa o przewodnictwie duchowym kobiet, to czas na kwestię święceń.


   Oświadczam: ja, wierzący w Kościół Powszechny, praktykujący katolik jestem za prawem kobiet do przyjmowania święceń kapłańskich i do czynienia posługi duszpasterskiej. Wbrew tym wszystkim argumentom zwierzchników Kościoła o nakazie Stwórcy, o sukcesji apostolskiej, uważam, że wyświęcanie kobiet wniesie do Kościoła Powszechnego wiele dobrych zmian i spowoduje powrót całego mnóstwa wiernych do codziennego życia Kościoła. Wtedy bowiem, Kościół przestanie być budowlą kojarzoną z tym groźnym mężczyzną, jakim jest Bóg (niech mi wybaczy, On wie w jakiej intencji to piszę), z tym wołającym o grzechu, o potępieniu, o karze wiecznie naburmuszonym proboszczem. Bo wtedy, gdy za ołtarze wstąpią kobiety, całkiem prawdopodobne jest że Kościół stanie się drugim, rzeczywiście serdecznym domem. Należałoby chyba zacząć od tego, aby dziewczęta i kobiety mogły być ministrantkami. Pełnienie tej służby przez mężczyzn, nie wynika jak się zdaje z dogmatów. Kościoły niemieckie zdobyły się na ten krok. Z dobrym skutkiem. W diecezji opolskiej wprowadzono, przykładem niemieckim właśnie, możliwość pełnienia tej służby przez dziewczęta. Sprzeciwy są, lecz nader słabe. Cała reszta kościołów broni się przed takimi zmianami, nie wiedzieć czemu i po co. Bo czy ktoś jest w stanie dowieść, że powołanie kobiety jest inne, słabsze od powołania mężczyzny? Spłycanie roli kobiety do realizacji powołania w macierzyństwie i w opiece nad ogniskiem domowym, jest niczym innym, jak brakiem wiary w możliwości kobiety. W tych obszarach świetnie realizują się mamy w rodzinach, czy siostry zakonne w sierocińcach, szpitalach, przedszkolach, szkołach, rekolekcjach. Dlaczego nie pozwolić kobietom na realizację w zadaniach poważniejszych? W przewodnictwie parafii? W duchowej opiece nad wspólnotami? W zderzeniu z realiami życia podczas spowiedzi? To przecież ta empatia kobieca, bardziej "życioczuła" niż ta męska, może przynosić wiernym wiele dobrego. Czy poharatana przemocą i odium kulturowego wstydu kobieta wyspowiada się w pełni mężczyźnie, który zielonego pojęcia o kobiecych uczuciach nie ma? Czy poprosi go radę? Nie sądzę. A do kobiety pójdzie. Dlatego że ta ją rzetelnie wysłucha. Że zrozumie o czym ona mówi. Zrozumie! A wtedy i rozgrzeszenie i pokuta, i porada duchowa, będą szczere, trafne, często tak po prostu serdeczne. Kościół stanie się wtedy tym, czym być powinien. Ostoją. Wytchnieniem. Często szkołą życia. 

4 komentarze:

  1. Gdybym miała podać jeden powód przeciw równouprawnieniu w kwestii kapłaństwa, to powiedziałabym: hormony. Jest to jednak argument w sposób oczywisty obustronny. Kobiety są zmienne i dla siebie nawet niezrozumiałe w niektórych działaniach. Można się obawiać, że i duszpasterskie podejście ucierpiałoby na tym, ale prawda jest taka, że kapłan- mężczyzna ma niewielkie szanse na zrozumienie przewiny kobiety, która mówi jasno: nie wiem, czemu to zrobiłam- i oprócz pokuty potrzebuje również tego wyjaśnienia, dotarcia do prawdy.
    Nie wiem czy kobiety powinny stać za ołtarzem- wierzę, że jeśli tak się stanie, to wtedy, gdy będzie na to odpowiedni czas. Być może jest on teraz, nie mam zdania. Z całą jednak pewnością popieram kwestię ministrantek- zdarzyło mi się raz służyć do Mszy świętej i pamiętam jakie to było dla mnie ważne.
    Wspólnoty przykościelne to osobna kwestia- nie widziałam tam żadnej nierówności a każdy punkt widzenia był ważny.
    No i jeszcze... ks. dr Wojciech Szukalski... miałam to szczęście uczestniczyć w kilku jego wykładach, kilka razy rozmawiać... Pamiętam jakim zdziwieniem było dla mnie, gdy on właśnie tłumaczył studentom jak ważna jest w Kościele kobieta. Godność kobiety wykładał nam opiewając niewiastę jako tę niezwykłą tajemnicę niosącą światu ciepło i troskę jakiej mężczyzna nie pojmie. Co prawda uważam, że nie jest to tak oczywiste i że niezależnie od płci mamy podobne szanse stać się światłem lub cieniem, ale... uwierzyłam wtedy, że Bóg stworzył mnie jako kobietę z konkretnego powodu, że jest to dla mnie zaszczyt i misja.
    Każdy może się na danej ścieżce sprawdzić lub nie, jak więc można z góry określić, że dana płeć/narodowość/grupa wiekowa/nacja ma zostać wykluczona?
    Ufam w mądrość Kościoła, ale ta mądrość to również zdolność przemian, które mają swój początek w logicznym rozumowaniu jednostek, kontynuację w potrzebach ludu...lub odwrotnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Jagodo,
    nie jestem w stanie przyjąć argumentacji typu "gdy będzie na to odpowiedni czas". to nie sprawdza się w przypadku Kościoła instytucjonalnego. Odwlekanie przemian w czasie, przemian czy reform prowadzących ku dobremu, kończy się zwykle zaniechaniem. Brzmi to zupełnie jak: a... jakoś to będzie, jest jak jest. Więc co? Nie róbmy hałasu bo proboszcz zzielenieje ze złości? Bo jestem w Kościele raz w tygodniu, więc takie zmiany są mi obojętne?

    Co nowego wnosi, w rolę kobiet w Kościele, nazywanie ich przez doktorów teologi "niezwykłą tajemnicą niosącą światu ciepło"? Nawet gdyby napisali, owi doktorzy, nową Pieśń nad pieśniami, to pytam: Jak to, w codziennych realiach życia Kościoła umiejscawia kobiety? Otóż nijak. Słowa, słowa, słowa. Mnóstwo słów. Niech sypią na kobiece głowy cukier i płatki róż, byle by sterczały tam, gdzie sterczą.
    Otóż, droga Jagodo, zmierzam do tego, że zachowawczą pozycją nie zmienisz niczego. Ugruntujesz się w roli konformistki. I o to chodzi tym, którym na niczym nowym nie zależy.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż nie, Darku, nie miałam w żadnym razie na myśli odkładania czegokolwiek na bliżej nieokreślone "kiedyś" sugerujące "nigdy". Moje zaufanie w odpowiedni czas przemian w kościele to prosta ufność w Ducha Świętego i nie urażonego proboszcza, ani nawet o dumę całego ustroju Kościoła mi chodzi, ale o gotowość prostych ludzi w Kościele.
      Pytając, jakie zdanie na ten temat mają Ci ludzie, którzy ten Kościół tworzą naprawdę- nie ustrój, ale Kościół i otrzymując od nich odpowiedzi w postaci skrzywień, oburzeń, obojętności, rzadziej poparcia muszę się zatrzymać, zrewidować swoje przemyślenia i przyznać, że nie wiem, czy są oni na takie zmiany gotowi. Nie wiem, więc nie wykluczam, że właśnie są i że teraz są gotowi nie tylko wystarczająco, ale i najbardziej. Nie wiem.
      A to, że nie wiem, że nie mam pewności, sprawia, że nie ja będę zapalnikiem ewentualnej rewolucji- to prawda, stoję z boku. Nie dlatego, że nie mam zdania, ale dlatego, że nie daję sobie prawa do rewolucjonizowania Kościoła, który- w tym, obecnym momencie- jest ze mną sentymentalnie, a ja z Nim okazyjnie.
      Tak, jestem obserwatorem. Nie czuję się temu winna, bo nie czuję się częścią problemu. Przynajmniej obecnie. Nikogo jednak nie utwierdzam w przekonaniu, że winno być jak jest, a życie należy przeczekać.

      Jeśli chodzi o słowa... Od Słowa się zaczęło. W naszym, o ile podlejszym odniesieniu, też zawsze zaczyna się od słów. Przez lata byłam blisko z Kościołem i pracowałam na zmiany w mojej parafii, bo to było moje środowisko i taką miałam potrzebę. Wierz mi, Darku, słowa szacunku wobec kobiety mogą wiele wnieść w myślenie tejże. Nie jest bowiem w moim mniemaniu pierwszą kwestią czy kobiety zostaną postawione przy ołtarzach, ale czy uwierzą, że to jest miejsce dla nich. Nie jest pierwszą kwestią, czy mężczyźni pozwolą im na to, ale czy uwierzą, że to miejsce jest im należne.

      Nazywasz mnie konformistką... przyjmuję to ze spokojem.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Droga Jagodo,

    czytam Twoją odpowiedź na moją odpowiedź Tobie (no bo któż inny tu zagląda?) i widzę niezmierzone pole do dyskusji. Pytam zatem: skąd w Tobie przekonanie, że to zwykli ludzie, w naszych, polskich realiach tworzą Kościół? Przecież, w znakomitej swej większości są to uczestnicy Mszy niedzielnych. Lecz nie twórcy. Cechuje owych coś, co określa się kolokwializmem: tumiwisizm. Bo im wszystko jedno, do jakiego Kościoła idą. Oni idą odbębnić Mszę, z której niczego nie wynoszą. Nie żądajmy od nich zmian Kościoła. Niechaj najpierw dokonają zmian w sobie.

    Kobiety, o których traktuje również książka jakiej zdjęcie jest pod wpisem, wiedzą czego chcą. Wierzą że potrafią. Wierzą że przy Ołtarzu właśnie, o te zmiany będzie znacznie łatwiej.

    Przyjmuję ze spokojem informację, że przyjęłaś ze spokojem ocenę Ciebie jako konformistki. Niczym nie wzburzony spokój, jest wszak elementem koniecznym w przyjmowaniu postaw konformistycznych.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń